Weekend w Lublinie: kamikaze, sushi i neuroshima hex

27.02.2010, 23:57 | prywatnie

Archiwum, kamikaze, Kobi i Neuroshima Hex

Jakoś tak wyszło, że nawet pracując w tej samej warszawskiej firmie i siedząc obok siebie w pracy, z Piotrkiem spotkałem się na spokojnie dopiero dzisiaj w Lublinie. Do naszej wesołej dwuosobowej gromadki dołączył jeszcze Frelo, po czym razem zgodnie udaliśmy się do pierwszego punktu wycieczki, czyli do klubokawiarni Archiwum.

Archiwum
A tam pierwsza niespodzianka: jeden jedyny wolny stolik, a na nim nieposprzątana pełna petów popielniczka, pełno popiołu na całym stoliku, do tego pusta butelka piwa i pusta paczka po fajkach. Odechciało nam się rozkładania planszy do Neuroshimy Hex, ale nadal mieliśmy ochotę na kamikaze. Podszedłem do baru i zamówiłem pięć kolejek kamikaze (dwie dla mnie, dwie dla Piotrka i jedna dla Frela). Widać było, że pani barmanka blondynka niezbyt zorientowana, bo dopytywała się czy chodzi o sztuki, czy zestawy, czy w ogóle jak to ma wyglądać. Jedno kamikaze to cztery shoty (kieliszki), więc musiałem pani przekalkulować, że to 4 x 5 czyli w sumie 20 shotów. Zdziwiona i zaskoczona pogadała jeszcze z inną barmanką i przyjęła zamówienie. Dziwne, bo jeszcze z rok czy dwa lata temu zamawialiśmy tace po 50-60 shotów na jedną z wielu kolejek, gdzie wychodziło po 12-14 sztuk na głowę. No ale nic to, widocznie nowa nieprzyzwyczajona do hurtowego picia kamikaze. Wszystko pięknie ślicznie, ja wyciągam 50 zł i zastanawiam się ile dostanę reszty (bo karta teraz nie ma info ile kosztuje konkretny drink, tylko podaje cennik składników), a tu kolejna niespodzianka, pani mi mówi '60'. Znaczy, 12 zł za kamikaze, a kiedyś to tu były po 8 zł. Wstyd i hańba, ceny prawie jak w Warszawie. W końcu dostaliśmy drinki, ale też z opóźnieniem, bo 'ciągle mnie ktoś zagadywał'. To się robi drinki na uboczu, a nie stawia wszystko na przednim blacie i dziwi, że ktoś podchodzi i coś chce. Nawet jeśli, to się olewa lub kieruje do innych osób, w końcu za barem było chyba z 5 osób, więc na pewno znajdzie się ktoś, kto obsłuży delikwenta. No nic, niech będzie, kamikaze przyniesione. Pijemy. I co? No nie wiem, czy ta blond barmanka robiła kamikaze pierwszy raz, czy co, ale tak wyczekiwane shoty smakowały nie najlepiej. Cóż, kiedyś to było dobre, i piło się tego dużo, a teraz to 8 shotów na dwie raty trzeba było rozłożyć. Eh, starość nie radość. Wyszliśmy i poszliśmy do Kobi, co by w sushi zasmakować.

Kobi sushi
Skoro w Archiwum nie dało się pograć jak kiedyś, to może się w Kobi uda, bo tu też nam się kilka razy zdarzało. Zeszliśmy na dół, okazało się, że ruch duży, ale jeden stolik akurat zwolnił się na nasze przyjście. Rozsiedliśmy się i zamówiliśmy sushi. Ja wybrałem moje ulubione Rainbow Maki (tuńczyk + łosoś), które jak zwykle było pyszne, wymieniliśmy się też standardowo pojedynczymi kawałkami między sobą, by każdego smaku spróbować. Frela zaproponowany przez kelnerkę Grilled Salmon Maki (z grillowanego łososia) był bardzo dobry, Piotrka kawałek krewetki z wystającym chrupiącym ogonkiem (Ebiten Maki) także wyśmienity. Deser natomiast był już zamawiany trochę w ciemno. Teoretycznie banan pieczony w tempurze. W praktyce dwie sztuki banana w chrupiącej panierce, oblanego czekoladą, z dodatkiem pociętego owocu liczi i z listkiem czegoś, co najpierw obstawiałem jako miętę. Smakowało jednak inaczej, chociaż też dobrze. No i jadalna ozdoba w postaci plasterków pomarańczy. Drogie to to, dziwne w smaku, ale zaskakująco dobre. Zjedliśmy ze smakiem i wyjęliśmy planszę oraz żetony do Neuroshimy Hex, bo to miało być kluczowym elementem wieczoru.

Neuroshima Hex
Zaczęliśmy grać, ja zapobiegawczo szybko chwyciłem za armię Nowego Jorku, ponieważ jakoś tak mi dobrze podchodzi właściwość sztabu dodająca przylegającym własnym jednostkom dodatkowy punkt wytrzymałości. Frelo nieco mniej doświadczony, więc z Piotrkiem się trochę wybijaliśmy, a Frelowi podpowiadaliśmy. Skończyło się na tym, że się Frelo obstawił idealnie i wygrywał na czysto każdą bitwę. Tak to jest, jak się na początku komuś odpuści. No, ale nie udało nam się nawet skończyć pierwszej rundy, bo zjawiła się kelnerka i z rozbrajającą szczerością oświadczyła, że skoro już zjedliśmy, a siedzimy i nie zamawiamy, to moglibyśmy już sobie pójść. Ja rozumiem, że sobota wieczór, że przyszli amerykanie w liczbie sześciu sztuk a udało się dla nich ledwo czteroosobowy stolik znaleźć. Ja rozumiem, że pełno ludzi i pewnie jeszcze więcej chętnych na zewnątrz chcących wydać w Kobi swoje pieniądze, ale przepraszam bardzo, wydaliśmy grubo ponad 80 złotych na sushi i nawet pół godziny posiedzieć w spokoju po jedzeniu nie możemy, bo już przybiega kelnerka i nas zaczyna wyganiać? I gdzie tu dbanie o klienta? Zarobią dodatkową kasę na przypadkowym gościu, ale stracą stałe źródło dochodów i zniechęcą do siebie wiernych klientów. Wstyd i hańba! I jeszcze jak zażartowaliśmy, że zamówimy coś taniego, to oświadczyła, że nie będzie tak, że zamówimy herbatę i będziemy siedzieć kolejne pół godziny. Łaski bez, wstaliśmy i wyszliśmy, a napiwku nie było, bo i za co. Powstała nawet myśl, by stronę Kobi wypozycjonować pod jakieś niezbyt miłe hasło. Czy to z bluzgiem, czy może w łagodnej wersji 'chamy sushi'. Frelo wpadł na dobry pomysł, by postarać się dla nich o pierwsze miejsce na hasło 'fast food'. A niech się udławią następnymi klientami.

Nie ma człowieka kilka miesięcy w mieście i ulubione dwa lokale ze studenckich czasów (czyli tak z rok, dwa wstecz) schodzą na psy. W Archiwum syf i brud, zero klimatu, niedobre kamikaze. W Kobi przynajmniej sushi dobre, ale za to obsługa chamy. Zjadłeś? To wyp*****laj. Zrób miejsce innym, którzy przyszli wydać kasę. A niech wam te napiwki od amerykańców w gardle staną.

komentujKomentarze:

hahaha :*
Ależ skądże, przecież mi dobrze, tak tylko pozwiedzać chciałem... ;P
brzmisz, jakbyś chciał ode mnie uciec ;p :*
Portfel nie bardzo, prędzej duży plecak turystyczny z własnymi nogami ;P

Weeze powiadasz, hmm. Jeśli stamtąd byłaby już droga wolna do Hiszpanii, to ja jestem za ;D
najpierw to byś musiał przylecieć do Weeze :P
i będziesz udawał portfel - taki nadziany kasą :> ;P
Jak będziesz znowu do Barcelony lecieć, to weź mnie jako bagaż podręczny, schowam się w walizce *_*
zaliczyłam już Alicante i prawie 3h postoju na lotnisku, poza tym latamy też do Barcelony, więc jak Polska nam nie wyjdzie, to może coś bardziej egzotycznego:D Do Amsterdamu to chyba nawet pociągiem mogę sobie podjechać:D A i do Finlandii jakiś lot chyba mi się szykuje, więc wiesz:D
Póki co niestety nie zapowiadają mi się żadne podróże służbowe. Poza tym wolałbym Hiszpanię ;P
a może jak będziesz leciał do Finlandii to się na pokładzie samolotu spotkacie ;P :)
Szkoda, że nie Wawa. Do Krakowa czy Wrocka mam stąd prawie 6h jazdy pociągiem. Jakby co odzywaj się wcześniej, zapraszam do Wawy lub ewentualnie Lublina ;P
Przypadkiem tak się składa, że co najwyżej Gdańsk, Kraków lub Wrocław :P Ale planuję w kwietniu nawiedzić Polszę, więc jest szansa, że się zobaczymy :)
Warszawa jest prawie w połowie, tu się może zdarzyć jakieś spotkanie, jak będziesz przypadkiem przelatywać ;P
Z początku, jak zobaczyłam, że ominęła mnie impreza z Neuroshimą w tle, to się trochę zdołowałam, ale jak dobrnęłam do końca wpisu, to widzę, że dużo nie straciłam. Chwilo nie zanosi się, żebym wróciła do Lublina i przekonała się co się zmieniło. Mam nadzieję, że któregoś dnia uda nam się umówić na partyjkę Neuro, gdzieś po środku:P
to zostaje nam kupić odpowiednie narzędzia i składniki i przygotować te specjały samodzielnie ;P albo pojechać na sushi do wawy :p hahaha
Wiem, mieli nawet kiedyś wspólną stronę-wizytówkę, która była pierwsza w google na 'sushi w lublinie' mając te wyrazy w nazwie domeny ;]
Kobi i Matsu to ten sam właściciel :). Taka ciekawostka :)
Problem polega na tym, że w Lublinie mało jest restauracji sushi. Powiedziałbym nawet, że rynek między siebie dzielą jedynie Kobi i Matsu, a konkurencji jakoś nie widać, przez co możliwości wyboru niewielkie.
Współczuję Wam chłopaki. A za to jak Was potraktowali to też nie zamierzam już do nich chodzić ;) (pozwalać, żeby Ender mnie tam zabierał :P)
i tak jak Ender mówisz - nie chcą stałych, dobrych klientów, którzy ich zachwalają, to nie!
Bez kitu, przyjeżdża się do domu, a tu syf, kiła i mogiła. na sushi do nich już nie pójdę.
Trzeba ich wszystkich mieć głęboko w poważaniu i iść tam gdzie nam będzie lepiej ;]
przyjechałam do Kielc (moje kochane rodzinne miasto) i od razu mnie kanar wkurzył - próbował wlepić mi mandat za brak biletu na bagaż... nie docierało do niego, że według regulaminu za mój bagaż się biletu nie kasuje (nie przekracza pewnych gabarytów)... musiała powstać afera na cały autobus, musiałam się zdenerwować, żeby usłyszeć: "aaaa, nie będę się z Wami dochodził" - sukinsyn nie miał racji, był niedouczony, chamski i nawet nie przeprosił! A piszę to wszystko dlatego, że dostrzegam analogię - przyjeżdżasz do domu (home sweet home), cieszysz się, a tu Ci jakiś pajac humor psuje, zatruwa radość z odwiedzin... wiem, co czujesz ;*