Air Show Radom 2009

01.09.2009, 18:53 | rozrywka

Air Show Radom 2009

Na Air Show wybrałem się z Agnieszką, podarowaliśmy sobie pierwszy dzień (kiedy miało padać, i rzeczywiście, podobno była burza i na jakiś czas przerwano zawody) i pojechaliśmy z samego rana na dzień drugi pokazów. Wszystko zapowiadało się dobrze, pogoda dopisywała, więc mieliśmy nadzieję na udany niedzielny wyjazd.

Weszliśmy chwilę przed 10 i od razu załapaliśmy się na teoretycznie najciekawszą atrakcję i praktycznie najlepszy zespół pokazów, czyli brytyjskie Red Arrows. Pokaz mieli świetny, szczególnie te niebezpieczne przeloty 'na czołowe zderzenie' (jak ten feralny wypadek sprzed dwóch lat) robiły wrażenie. Pokazali sporo ciekawych figur kolorując przy okazji niebo nad lotniskiem.

Wystawa statyczna okazała się być na całej długości lotniska, więc zwiedzania i oglądania było sporo. Na początku duży transportowiec, później cały rząd samolotów bojowych. W dalszej części coś, co mnie ucieszyło najbardziej - Black Hawk (którego dokładnie obfotografowałem) a zaraz za nim Apache. Hangary sobie odpuściliśmy i poszliśmy w stronę startujących Iskier. Po drodze było sporo atrakcji dodatkowych (bungee, quady), ale ceny były kosmiczne, nawet Warszawa mogła być lekko zaskoczona. Wracając z końca lotniska obejrzeliśmy jeszcze kilka transportowców, aż w końcu zatrzymaliśmy się mniej więcej na środku. Widać było, że to raczej jest Air Picnic niż Air Show, zważywszy na kocyki, leżaki, piwo i kiełbaski.

Drugim ciekawym elementem (pomijając wszelkiego rodzaju pojedyncze przeloty, pokazy starych maszyn śmigłowych czy skoki spadochronowe) był pokaz Midnight Hawks z Finlandii. W przeciwieństwie do Red Arrows (w skład których wchodziło 9 samolotów) mieli oni tylko 4 maszyny, dzięki czemu momentami mieli tak zwartą formację, że samoloty leciały w odległości jednego metra od siebie! Zespół Midnight Hawks miał te same maszyny co Red Arrows, różnili się oczywiście malowaniem (Hawks były szare). Podczas przelotu dało się słyszeć z głośników odpowiedni podkład muzyczny, którym była... Tarja Turunen, solo. Później pojawiły się nawet fragmenty Nightwisha. Ich występ także można zaliczyć na plus, chociaż Red Arrows na pewno nie przebili.

Jakiś czas później wystartował SU-27, który był chyba największą kobyłą bojową, jaka pojawiła się na Air Show. To jedyny samolot, których piloci zamiast jeden za drugim, siedzieli obok siebie. Był też najgłośniejszy ze wszystkich dotychczasowych - robił spore wrażenie. Niestety, po pokazaniu kilku akrobacji samolot się rozbił. Nie wiadomo jeszcze co było przyczyną tragedii, ale skoro piloci utrzymywali kontakt radiowy, a żaden z nich się nie katapultował, to znaczy, że najprawdopodobniej poświęcili swe życia, by ratować osoby obserwujące pokaz. Rozbili się między dwoma wsiami, do ostatniej chwili starali się, by nikt z osób na ziemi nie ucierpiał.
Zastanawiające jest, że tak wspaniali piloci oddają swe życia, by uratować ludzi, którzy mają za nic tę największą ofiarę. Sam słyszałem dziecko, które stwierdziło 'eee, tylko dwaj piloci zginęli, dlaczego nie kontynuują pokazów?'. Czekaliśmy jakiś czas na potwierdzenie informacji o stanie pilotów, a w tym czasie kolejki po kebaby, kiełbaski, gofry i piwo zwiększyły się dwukrotnie. Widać było, że ludzi to zupełnie nie obchodzi - przyszli się bawić, opalać się, dobrze zjeść i wypić piwo. Nie dość, że mieli to głęboko w poważaniu, to jeszcze niektórzy się oburzali, że jak to tak piloci mogli im na złość zrobić i zabrać im cały dzień pokazów. Przejechali tyle, chcieli coś zobaczyć, a tu nagle impreza odwołana. Przecież przyszli się bawić, skoro nie będzie dalszej części pokazów, to niech organizator załatwi jakąś atrakcję zastępczą. Znieczulica, jakiej dawno nie widziałem. Aż się chciało jednemu czy drugiemu przywalić i zapytać czy gadałby tak samo, gdyby to jego ojciec zginął w tym samolocie.

W każdym bądź razie zapowiadało się, że wrócimy wcześniej, jednak nie wiedzieliśmy jeszcze o wszelkich atrakcjach, które miały nas dopiero spotkać. Kiedy w końcu udało nam się wyjść z lotniska, to szliśmy w wielotysięcznym tłumie. O autobusach można było zapomnieć. W sumie nawet lepiej, że poszliśmy na piechotę z lotniska do centrum, bo raz, w autobusie było bardzo tłoczno, więc i duszno, a dwa przez korki i tak byliśmy szybsi od autobusów i wyprzedzaliśmy kolejne na swej trasie.
Wracając już busem wydawało się, że teraz będzie z górki, ale znowu nie przekalkulowaliśmy ogromnych korków (pół miasta odcięte, drugie pół totalnie zakorkowane), przez co jakieś 40 minut wyjeżdżaliśmy z Radomia. Niestety, na trasie też coś było na rzeczy - czy to ogromna ilość samochodów (na Air Show mogło być ze sto tysięcy osób), czy może jakiś wypadek po drodze, ale do Zwolenia jechaliśmy prędkością patrolową - około 20 kilometrów na godzinę. Później dopiero się trochę rozluźniło i prędkość podróżowania zwiększyła się nieco, dzięki czemu trasę Radom - Lublin, która może trwać niecałe 2 godziny pokonaliśmy w 'zaledwie' 3,5 godziny.

komentujKomentarze:

Co do samego wypadku - ciekawa wypowiedź świadka i pilota, który tam był - http://tinyurl.com/onetairshow . Jeśli to prawda, to należy potraktować ich jak bohaterów ze wszystkimi honorami.
a i co do znieczulicy. już kilku znajomych skwitowało mój podły nastrój stwierdzeniem: no chyba nie ten wypadek tak Cię zdołował.... Nóż w kieszeni się otwiera. Myślałam, że jednak otaczają mnie wartościowi ludzie, ale kiedy słyszę tego typu komentarz to szlag mnie trafia. Czy takiemu musi zginąć najbliższa osoba, żeby zaczął odczuwać jakąś empatię? Zupełna znieczulica.
To fakt. Myślałam, że zaraz pobiję tego bachora... Ależ mnie ręka świerzbiła...
No cóż, jak się widzi takie reakcje na żywo, to aż ręce opadają...

A Efka w Kielcach została.
To już druga tragedia... straszne. A ta bezdusznośc ludzi czy też głupota mnie dobiła.

A efkę gdzie zgubiłeś?