Orlen Monster Jam

05.06.2009, 03:04 | rozrywka

Monster Jam


Wybraliśmy się na to show we czworo: Corell, jego żona Ewelina, Efka i ja. Już od pierwszych chwil wiadomo było, że zainteresowanie jest spore: wystarczyło zaobserwować znikające w zawrotnym tempie wolne miejsca na mapce obiektu. Bilety zostały zakupione niedługo po rozpoczęciu sprzedaży, ale na te najlepsze niestety nie można było już liczyć. Nic to, na schemacie wyglądało to nieźle, więc olałem tą kwestię.

Reklam Monster Jam było sporo, we wszystkich mediach. Od telewizji, przez gazety, aż na reklamach wiszących na stacjach benzynowych kończąc. W międzyczasie zdążyłem poczytać nieco o maszynach biorących udział w zabawie, przewinęło się też kilka filmików. Ogólnie zapowiadało się ciekawie, szczególnie wspominając podobnej klasy wydarzenie z Warszawy, czyli FMX Red Bull X-Fighters. Ustaliliśmy, że spotkamy się w Kielcach i stamtąd udamy się razem do Chorzowa. Tak też zrobiliśmy, a po krótkim odpoczynku po podróży udaliśmy się na stadion.

Jako że bilety były pakietem rodzinnym (nie, dziecka żadnego ze sobą zabierać nie było trzeba), to gratis dostaliśmy Pit Party, czyli spotkanie z kierowcami i oglądanie maszyn przed zawodami. W sumie gratis jak gratis, bez rodzinnego też wybrałoby się te bilety, po prostu wyszło taniej. Co do samego Pit Party - całkiem ciekawe przeżycie, chociaż tłumów to było od groma, a całość odbywała się na polance przed stadionem. Ot, kolejki do kierowców, żeby zrobić sobie fotkę i ewentualnie dostać autograf. Poza samymi Monsterami na trawniku śmigały małe modele zdalnie sterowane, po drodze prezentowali się kierowcy z FMX 4Ever (skojarzenia z X-Fighters jak najbardziej na miejscu), na środku stały samochody Orlenu, głównie sprzęt z rajdu Dakar. Pod ogrodzeniem można było obejrzeć ciężki sprzęt Volvo (cieszący się ogromnym powodzeniem wśród dzieci), a na samym końcu (lub na początku, w zależności od tego z której strony się przyszło) stało kilka oryginalnych Harley'ów. Ot, przyjemne oglądanie. Skoczyliśmy jeszcze do pobliskiego marketu na coś do jedzenia i można było wracać na główne danie wieczoru.

Na dzień dobry okazało się, że mapka stadionu niewiele wspólnego ma z rzeczywistością, szczególnie, że podobno coś zmieniali w rozstawieniu miejsc. Zamiast miejsc w połowie wysokości, padło na miejsca praktycznie na samym dole. Do tego spora, metalowa, trzymetrowa barierka zaraz na prawo od nas, zasłaniająca spory kawałek stadionu. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
Cała zabawa zaczęła się od pokazu rowerków, czy to nawet jakiś konkurs był. Mała widoczność, bo po drugiej stronie stadionu się to wszystko odbywało. Po tym Hołek trochę poświrował (drift kilka razy w obie strony samochodem z Dakaru), a w międzyczasie wjechała Verva - nasz rodzimy Monster, specjalnie na tą okazję skonstruowany. Kierowcę już niestety musieli dać profesjonalnego, więc nazywał się Mark McDonald i miał wiejski amerykański akcent. Nic to, skoro umie jeździć to niech mu będzie na zdrowie.
Główną atrakcją miały być wyścigi Monsterów wokół toru, ale szczerze mówiąc nie robiło to jakiegoś ogromnego wrażenia (a na pewno mniejsze oglądając wcześniejsze trailery). Maximum Destruction, czyli drugi w kolejności (po Grave Digger) Monster padł już na pierwszym zakręcie. Po kilku minutach wygrzebali go z błota i postawili na koła, ale coś musiało pójść nie tak i zapewne nie był sprawny, bo praktycznie zniknął już z całych zawodów. Nie do końca zawodów, a raczej pokazówki, bo na zawodach nie wiadomo kto wygra, a tutaj wszystko kręciło się wokół tego, żeby nasza rodzima Verva wszystko wygrywała. Cóż poradzić, w końcu Orlen był głównym sponsorem.
Po ustawionych wyścigach (wygranych oczywiście przez Vervę) na torze pojawiły się motorki z grupy FMX 4Ever i zrobili całkiem niezłe show, aż się znowu Super Session przypomniało. Niespodzianką natomiast był pojazd (ni to bolid, ni to ścigacz) z silnikiem... ze śmigłowca. Bojowego, a jakże, bo silnik odrzutowy. Hałas niesamowity, a tumany kurzu obejmowały zasięgiem cały stadion. Ogólnie ciekawe przeżycie, o ile komuś w międzyczasie bębenków nie rozsadziło.
Na koniec było najciekawsze, czyli Monster Freestyle, czy jak to się tam nazywało, wiadomo o co chodzi. Co prawda bryka Batmana ani razu nie raczyła wypuścić swych słynnych płomieni, a samochody niby latały, ale niekoniecznie daleko, ale bywały też pozytywne chwile. Do takich zaliczyć można finałowy przejazd El Toro Loco, wspaniały wyskok na koniec. Pomimo świetnego przejazdu Loco cała imprezę wygrał (zasłużenie, choć minimalnie) Grave Digger, którego ostatni przejazd także był bardzo widowiskowy. Szczególnie, gdy czas przejazdu już minął, a koleś nadal odstawiał niezłe tricki.

Ogólnie wrażenia bardzo pozytywne. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że na X-Fighters było lepiej, gdyby nie fakt, że tam staliśmy godzinami na płycie boiska, a widoczność była ograniczona. Tutaj mieliśmy natomiast do dyspozycji wygodne krzesełka, a to jednak sporo zmieniało. Gdyby nie było jeszcze tej barierki po prawej... No, ale nie można mieć wszystkiego. I tak wrażenia dobre, bo znów udało nam się doświadczyć czegoś nowego, ciekawego. Kolejne wspomnienia dopisać można do skromnej, aczkolwiek ustawicznie powiększanej, kolekcji.

komentujKomentarze:

wszystkie fotki (moje+twoje) na mojej picasie. dla wybranych ;)
Całkowicie obiektywnie nie, bo tak się nie da. Tak jak napisałem, to była tylko próba obiektywnej oceny, opis wydarzeń tudzież relacja ;]
ale ja wcale nie porównuję do mojego wpisu... i nie mogę się też z Tobą zgodzić, że piszesz obiektywnie :P ale to dobrze :P
To nie narzekanie, tylko próba obiektywnej oceny wszystkich plusów i minusów ;P
Inne podejście do wydarzenia, niż Twój wpis ;]
tru! Trochę Ci się włączyło narzekanie Ender w Twoim wpisie... Nie wiem, pewnie to tak z perspektywy czasu, bo podczas trwania Pit Party np. na nic nie narzekaliśmy - nam kolejki nie przeszkadzały, bo nie zamierzaliśmy w nich stać :PPP a barierka była ażurowa, więc prawie wszystko było widać ;>
Wszystko było ustawione, chociaż w wyścigach w pewnym momencie kilka razy pod rząd oba monstery przyjeżdżały niemal równocześnie na metę. Możliwe, że w mniej ważnych dla ostatecznego wyniku wyścigach pozwalali sobie na lekkiego spontana ;]
Wyścigi były ustawione? Oglądałem to na YouTube.