Sesja vs Euro 2008

19.06.2008, 01:19 | studia rozrywka
Egzaminy.
Jeszcze przed rozpoczęciem sesji wiedziałem, że czyste konto wrześniowe jest dla mnie tego roku priorytetem. Planując pracę albo staż trzeci miesiąc wolnego jest na wagę złota. Sama sesja rozpoczęła się bardzo dobrze, w pewnym momencie wyglądało to nawet dziwnie, kiedy pojawiałem się w małej, kilkuosobowej grupce podchodzącej do egzaminu zerowego i co najśmieszniejsze udawało mi się go zaliczyć! Tak właśnie zaklepałem sobie javę i filozofię, ale niestety, gdybym tak całą sesję załatwił, byłoby za pięknie. Z biegiem czasu, pracując nad cięciem projektów i ucząc się jednocześnie nadszedł taki okres, że ze wszystkim byłem w plecy. Zarywanie nocek, żeby skończyć projekt na czas, zaliczyć ćwiczenia i nauczyć się na egzamin. Wybieranie między dwoma różnymi ćwiczeniami, bo przecież na oba czasu nie starczy. Ewentualnie olewanie obu, bo robota ważniejsza. Jakoś się to jednak w miarę udało, zaliczyłem wszystko oprócz równań różniczkowych. W niedługim czasie podejmę próbę zaliczenia ćwiczeń, co łatwe nie będzie, a po tym spróbuję zaliczyć egzamin, co już jest właściwie niewykonalne, wspominając bardzo wysoki poziom zadań, które się na nim pojawiły. Starać się będę, jak nie wyjdzie, to trudno. Może jednak jakoś z jednym egzaminem w plecy przeżyję, w końcu wiele razy bywało już gorzej.

Nasi na Euro.
Jeśli chodzi o występ Polaków - pierwszy mecz, otwarcia, którym mieliśmy szturmem wedrzeć się na mistrzostwa. Cóż, nigdy z Niemcami nie wygraliśmy jak do tej pory. Miało być jak nigdy, wyszło jak zawsze. Potem już z górki, standardowo - drugi mecz o wszystko, trzeci o honor. Drugi zagraliśmy z współgospodarzami, Austriakami. Wszyscy narzekają na decyzję Howarda Webba, który w doliczonym czasie gry podyktował kontrowersyjny rzut karny, przez który straciliśmy szanse na wyjście z grupy, remisując ostatecznie 1:1. Ja natomiast ponarzekam sobie na naszą kochaną reprezentację. Pominę fakt, że nasza bramka, zdobyta przez Guerreiro, była ze spalonego - zajmę się samą grą. Pierwsze 20-30 minut to był istny pogrom, Austria rozjechała nasz walcem drogowym, jedynym pewnym punktem był Boruc, który bronił wszystko po kolei, nawet sytuacje stuprocentowe. W drugiej połowie było tylko trochę lepiej, jedynym pozytywnym akcentem poza Borucem był Guerreiro, który mimo wielu niecelnych podań czasami błyszczał technicznie i popisywał się ładnymi zagraniami.
Gdybyśmy grali jak ludzie, po 90 minutach prowadzili 3:0 to nie byłoby żadnego problemu w kwestii karnego. Najwyżej wygralibyśmy 3:1. Poza tym, jak jest tak gorąco w polu karnym, to nie dopuszcza się do takich sytuacji nawet, jak się Austriak na naszym sam kładzie. Rączki z daleka, najlepiej na boki albo do góry i nie ma szans, żeby sędzia coś podytkował. A tak można mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie. I tak nieźle, że zremisowaliśmy, bo po pierwszej połowie powinno być 4:0 dla Austriaków, gdyby wykorzystali chociażby połowę sytuacji podbramkowych. Najtrafniejszy okazuje się komentarz, brzmiący mniej więcej tak: "po 30 minutach meczu Austria - Boruc, zero do zera".
Trzeci mecz, tzw. o honor, zagraliśmy z rezerwami Chorwatów i... było tragicznie. Krzynówek najpierw niech nauczy się celnie dośrodkowywać, a później dopiero wychodzi w podstawowym składzie. Chociaż tutaj jest jeden problem - zespół taki sobie, ale zmienników czy konkurencji na pozycjach praktycznie brak. Wywali się Krzynówka i kto wejdzie? Nikt, no właśnie. Ogólnie rzecz ujmując występ Polski w ME 2008 uznać można za porażkę na całej linii. Szwajcarzy, współorganizatorzy imprezy, grając o honor pożegnali się wygraną z Portugalią 2:0. My daliśmy ciała przegrywając ostatni mecz 0:1, grając na poziomie o wiele niższym, niż pozostałe reprezentacje na Euro. Polska reprezentacja kiedyś była świetna, ale to było kiedyś. Nie chcę wspominać minionej historii przez najbliższe 50 lat, wolałbym cieszyć się z aktualnych zwycięstw. Niestety, mimo, że Benhakker się stara i właściwie nic nie mam mu do zarzucenia, to jednak z cieniasów nawet najlepszy trener nie zrobi zespołu. Boruc szalał, ale sam meczu nie wygra. Guerreiro grał bardzo ładnie, Smolarek też się czasami starał, a reszty nie będę nawet komentował. Do domu nasi.

Holandia.
Reprezentacje Anglii i Holandii od zawsze były moimi ulubionymi. Jako że Anglicy odpadli, pozostały mi jedynie Pomarańczki. Oglądając skład "grupy śmierci" wiedziałem, że łatwo nie będzie, liczyłem się też z możliwością, że Holendrzy nie wyjdą nawet z grupy, ale nadzieja pozostała. Mogli się chociaż pokazać z dobrej strony, zagrać trzy ładne mecze. Jak się okazało Pomarańczki zaszalały na całej linii. Przepiękna gra ofensywna, śliczne akcje, strzały na bramkę - cud, miód i orzeszki. Wygrali otwarcie z Włochami 3:0, rozblili w pył Francuzów 4:1, na deser pokonali drugim składem Rumunię 2:0. Idą przez Euro 2008 jak burza i mam nadzieję, że zajdą wysoko. Taką grą jak dotychczas zdecydowanie zasługują na finał. Każdy mecz w ich wykonaniu ogląda się wspaniale, to jest właśnie futbol na najwyższym, światowym poziomie.

Formularze.
Na koniec sprawa może i znana w kręgu zainteresowanych (a dla niezainteresowanych bez znaczenia), ale mnie zajęło trochę czasu dojście do tego. Otóż nieaktywne pola w formularzu, zdefiniowane jako "disabled" mimo, że mają wpisane jakieś konkretne wartości, to jednak nie przekazują ich dalej. Czasami chciałbym wyświetlić użytkownikowi pewne informacje, ale zabronić mu ich edycji. Razem z innymi wysłać formularz i przetworzyć otrzymane dane. Niestety, muszę je sobie przekazać w inny sposób, bo wyłączony formularz tylko je wyświetla. Zapamiętam to sobie na przyszłość.

Warszawka.
Kwestia wyjazdu (30 czerwca) do roboty na stanowisko programisty php ciągle ewoluuje, na szczęście w dobrym kierunku. Zamiast miesiąca zostanę tam zapewne dwa, co sam chciałem na szefie wyperswadować. A że sam mi to pierwszy zaproponował, to tym lepiej dla mnie. Szykują się wesołe wakacje, bo w połowie przyszłego miesiąca w stolicy pojawią się też dwie znajome osobistości. Kamikaze i te sprawy.

Będę się musiał rozejrzeć za laptopem. Właściwie to rozglądałem się za nim od dłuższego czasu, ale czysto teoretycznie. Teraz trzeba się będzie ruszyć, wygrzebać oszczędności i coś zakupić. Potrzebuję sprzętu do Warszawy, a nie uśmiecha mi się zabieranie starego stacjonarnego grata, który ledwo działa, i monitora 20'. Teoretycznie zastanawiam się między MacBookiem a zwykłym HP, praktycznie zastanawiam się skąd ja na to pieniądze wezmę. Jeśli miałbym jednocześnie siedzieć w stolicy, robić zdalnie projekty z Częstochowy i jeszcze utrzymywać jako taki kontakt ze znajomymi przez neta, to bez laptopa się nie obędzie.

komentujKomentarze:

Dobra mobilność nie jest zła, a jak się jeszcze natrzaska kasiorki na upgrade PC, to już w ogóle będzie kisiel ;)
A też myślałem żeby kupić laptopa... ale w końcu kupiłem stacjonarny komputer, który jest bardziej wydajniejszy i tańszy, ale niestety nie jest przenośny co jest zaletą laptopa...
znane osobistości powiadasz... pff hahaha ;]

a z kamikaze moze sie zrobic serial killer , watch out! XD
Aga, ale ja na serio potrzebuję lapka, żeby projekty zdalnie trzaskać. Tylko kurde nikt nie ma na pożyczenie, a nie stać mnie teraz na Maca... ;(

Efciu, będzie, w następnym wpisie :)
ha! a o mnie nic w Twoich ambitnych planach ;P ;P ;P
Endrju co ludziom kadzisz o kontaktach ze znajomymi i projektach. Przyznaj się otwarcie, że jesteś uzależniony od komputera:P:P