Kinomaniaka ciąg dalszy: Daybreakers i Parnassus

21.01.2010, 14:26 | rozrywka
Jakoś tak się dziwnie złożyło, że na początku tego roku szykuje się całe mnóstwo ciekawych filmów do obejrzenia w kinie. Coś czuję, że w styczniu (i może też lutym) 2010 obejrzę w kinie więcej filmów, niż przez cały zeszły rok 2009. Kontynuując rozpoczęty Avatarem sezon kinowy postanowiłem obejrzeć dwie kolejne dobrze zapowiadające się produkcje: Daybreakers oraz Parnassus. Recenzje poniżej, zapraszam do czytania.

DAYBREAKERS
Zbyt wiele informacji w mediach na temat tego filmu nie było, spoty reklamowe w TV pojawiły się dopiero po tym, jak obejrzałem film w kinie. Kilka plakatów na mieście, trochę zdawkowych informacji w sieci i tyle, więc promocja trochę uboga. Za to osobę odpowiedzialną za plakat, który głosił 'genialne połączenie Matrixa i Zmierzchu' powiesiłbym za jaja na drucie kolczastym. Jedynym, i to bardzo naciąganym, porównaniem do Matrixa mogę uznać widok na 'magazyn' ludzi podłączonych do maszyn wysysających z nich krew. Na tym podobieństwa się kończą. Prędzej można to przyrównać do krzyżówki Blade'a z Equilibrium (trochę akcji z pierwszego plus podobny motyw fabularny z drugiego), ale raz, że takie porównanie byłoby krzywdzące dla dwóch wyżej wymienionych produkcji, a dwa: jest to raczej wyciągnięcie kiepskich (żeby nie powiedzieć najgorszych) cech tych filmów i ich połączenie, a nie najlepszych.

Być może za bardzo napaliłem się na ten film, bo zapowiadał się bardzo ciekawie. Niestety, z każdą minutą produkcja ta coraz bardziej się pogrążała. W sumie tragicznie nie było, dało się to obejrzeć, było nawet poniekąd interesująco, a czasami pojawiły się jakieś efekty specjalne. Na pewno nie powiem, że film był beznadziejny. Jedyne słowo, jakie przychodzi mi na myśl, to 'nudny'. Ten film był po prostu nudny. Coś tam się niby działo, ale w ogóle mnie to nie wciągnęło. Ani nie był wybitny, ani nie był kiepski. Był po prostu nijaki. Nie opiszę poszczególnych elementów filmu, bo wszystkie były średnie. Nic się nie wyróżniało, ani w jedną, ani w drugą stronę. Taki sobie im ten film wyszedł.

PARNASSUS
W przypadku tego dzieła postanowiłem zmienić nastawienie: dwa poprzednie filmy, które oglądałem, czyli Avatar oraz Daybreakers, zawiodły moje oczekiwania. Avatar był porywający, albo gorący albo zimy, można go było wielbić lub zmieszać z błotem. Wszystko było jakieś, konkretne, albo dobrze zrobione, albo źle. Daybreakers natomiast było nudne i nijakie. Oba te filmy natomiast były wysoko oceniane przez krytyków filmowych a także zwykłych widzów. Oba oceniłbym zdecydowanie niżej niż wskazywałaby na to ocena na IMDB czy Filmweb. Parnassus także zapowiadał się co najmniej ciekawie. Należało więc zmienić podejście - film będzie badziewiem. Pójdę, jakoś się przemęczę, zjadę go równo we wpisie i jakoś to będzie.

Zaczęło się dziwnie, a im dalej w film, tym było weselej. Klimat dość specyficzny, ale wciągający. Momentami śmieszno, momentami straszno - generalnie pomieszanie z poplątaniem, ale bardzo ciekawe artystycznie. Niektóre schizy umysłu Parnassusa były bardzo interesujące.
Jeśli chodzi o rolę wiecznej pamięci Ledgera, to zagrał całkiem nieźle. Nie wiem, czy motyw z przemianami dorobili dopiero po jego śmierci (postać Ledgera - Tony'ego - zagrali kolejno Johnny Depp, Jude Law i Colin Farrell), ale rozwiązali to po mistrzowsku. Tak Depp jak i Farrell zagrali swoje wersje znakomicie (ze wskazaniem oczywiście na tego pierwszego), a kilka scen z ich udziałem rozbawiło całą salę widzów jednocześnie.
Wizualnie film bardzo ładny i kolorowy, dobrze i ciekawie zrealizowany, aktorsko też trzymał wysoki poziom. Szczególnie miło wspominam postać Valentiny granej przez Lily Cole, której to rudość aż emanowała z ekranu. Mrrr.

Podsumowując Parnassusa powiedzieć mogę, że film nie jest może jakimś wielkim hitem, ale ogląda się go całkiem przyjemnie. Nawet fabuła nie jest jasna i oczywista, o czym można się przekonać chociażby pod koniec filmu. Pomijając całe to zamieszanie wokół zmarłego Ledgera, film sam w sobie się obroni i nie było potrzeby robienia reklamy opierając się głównie o zgon powyższego. Jednak z drugiej strony, powtarzając się napiszę, że brak Ledgera od połowy filmu rozwiązali wprost genialnie i gdyby nie to, że Tony'ego grało w sumie czterech aktorów, to na pewno film trochę by stracił. Motyw przemian był chyba jednym z najciekawszych w całym filmie. Pomijając oczywiście rudą laleczkę Lolitę Valentine.

komentujKomentarze:

Ja się mogłem skupić, miałem jedną rudą na ekranie i jedną rudą obok siebie ;]

W takim starym kinie też masz coś w 3D - popcorn ;P
A nastawiając się odpowiednio na Pocahontas w Kosmosie 2 też się można dobrze bawić.
czterech przystojaniaków na ekranie i dwóch obok mnie na sali kinowej to się mogłam pogubić :P
pod względem fabuły i efektów to był magiczny, czarodziejski! ale fakt - teatr to sztuka...
no i ja się teraz z tym przyciągnięciem zastanawiam... taka ja na przykład, co mam już porównanie, co mogą efekty i co może fabuła... to już nie polecę na "Avatar - drugie starcie" do nowoczesnego kina... wolę skrzypiące, twarde fotele, dobry film na wypłowiałym ekranie i porozrzucany po podłodze popcorn... nie bez powodu zakochałam się w filmie "Cinema Paradiso" ;>
Ty to akurat na początku Ledgera z Deppem pomyliłaś ;P Ale niech Ci będzie wybaczone, bo mnie też się jakiś taki podobny w sumie wydawał ;)

Artystyczny w sensie fabuły i efektów, w końcu mieliśmy do czynienia z mobilnym teatrzykiem ;]
Ano można zrobić dobrze bez 3D. Ale po co, skoro można też wpakować miliony w technologię i nowością przyciągnąć widzów do kina ;P
no to chyba muszę skoczyć do fryzjera odświeżyć rudość, bo widzę, że mam konkurencję :p ale nie przejmuj się, ja cały czas wzdycham na wspomnienie Johnego :p
"artystyczny" - chyba z tym stwierdzeniem najbardziej się zgodzę... choć może nie do końca, bo nie mówimy o artystycznym kinie w sensie np. filmu strukturalnego, czy przekminkowych "opowieści dziwnej treści"... ale Parnassus zdecydowanie do zwykłych filmów nie należy, co więcej - udowadnia, że bajkowy świat można wykreować bez natarczywych efektów kina 3d :)